Nauka musi odsunąć na bok prawa autorskie
Richard StallmanWiele argumentów prowadzących do tego, że wolność oprogramowania musi być uniwersalna, często ma zastosowanie do innych form prac twórczych, choć na odmienne sposoby. Ten esej dotyczy stosowania zasad związanych z wolnością oprogramowania do obszaru literatury. Ogólnie, takie kwestie są niezależne od wolności oprogramowania, ale umieszczamy tutaj eseje tego rodzaju, ponieważ wiele osób zainteresowanych wolnym oprogramowaniem chce wiedzieć więcej o tym, jak zasady te mogą być stosowane do innych obszarów niż oprogramowanie.
Stwierdzenie, iż literatura naukowa istnieje po to, by rozpowszechniać naukową wiedzę, a naukowe czasopisma istnieją po to, by ten proces ułatwiać powinno być truizmem. Dlatego też reguły korzystania z literatury naukowej powinny być ustalone tak, aby pomóc ten cel osiągnąć.
Zasady obowiązujące obecnie, znane jako prawa autorskie, zostały ustalone w epoce prasy drukarskiej, z natury rzeczy scentralizowanej metody masowej produkcji kopii. W ówczesnym środowisku opartym na druku, prawo autorskie, którym objęto wówczas artykuły naukowe, ograniczało jedynie wydawców periodyków naukowych – przez nałożenie na nich obowiązku uzyskania zezwolenia na publikację artykułu – oraz ewentualnych plagiatorów. Pomagało to w funkcjonowaniu czasopism i rozpowszechnianiu wiedzy, nie przeszkadzając w użytecznej pracy naukowców czy studentów, zarówno piszących jak i czytających artykuły. Reguły te były odpowiednie dla tego systemu.
Niemniej jednak, współczesna technika publikacji naukowych to sieć www. Jakie reguły najlepiej zapewniłyby maksymalne rozpowszechnianie artykułów naukowych i wiedzy w Internecie? Artykuły powinny być rozpowszechniane w niewłasnościowych formatach, z dostępem dla wszystkich. I każdy powinien mieć prawo do „mirrorowania” artykułów – to jest do publikacji ich dosłownych kopii z odpowiednią informacją o autorstwie.
Te normy powinny obowiązywać zarówno w przypadku starych jak i przyszłych artykułów, gdy są one rozpowszechniane w formie elektronicznej. Nie ma jednak zasadniczej potrzeby, aby zmieniać obecny system praw autorskich dotyczący publikowania pism naukowych na papierze, gdyż to nie ich dotyczy problem.
Niestety, wygląda na to że nie wszyscy zgadzają się z truizmami zaczynającymi ten artykuł. Wielu wydawców wydaje się wierzyć, że celem literatury naukowej jest umożliwienie im wydawania periodyki i pobierać opłaty za prenumeratę od naukowców i studentów. Tego typu myślenie jest znane jako “mylenie przyczyny ze skutkiem”.
Wydawcy z tym podejściem ograniczają dostęp do literatury naukowej, udostępniając ją – nawet tylko do czytania – tylko tym, których stać i chcą za to zapłacić. Używają przepisów prawa autorskiego, które nadal obowiązuje, mimo iż jest nieadekwatne dla sieci komputerowych, jako wymówki, która ma powstrzymać naukowców przed ustaleniem nowych reguł.
Dla dobra naukowej współpracy i przyszłości ludzkości, musimy odrzucić to podejście od samych jego korzeni – nie tylko utrudniające systemy, który ustanowiono, ale też błędne priorytety leżące u ich podstaw.
Wydawcy czasopism twierdzą czasami, że dostęp online wymaga drogich serwerów o dużej mocy i z tego powodu muszą za dostęp do nich pobierać opłaty. Ten „problem” jest konsekwencją samego przyjętego „rozwiązania”. Dajmy każdemu możliwość tworzenia mirrorów, a biblioteki zaczną pojawiać się na całym świecie, zaspokajając popyt. Zdecentralizowane rozwiązanie zredukuje wymaganą przepustowość sieci oraz umożliwi szybszy dostęp, jednocześnie chroniąc naukowy zapis od przypadkowej utraty.
Wydawcy również utrzymują, że płacenie redaktorom wymaga pobierania opłat za dostęp. Przyjmijmy założenie, że redaktorzy muszą być opłacani, ale nie trzeba stawiać sprawy na głowie. Koszty redakcyjne dla typowego artykułu mieszczą się pomiędzy 1 a 3 procent kosztów badań potrzebnych do jego wytworzenia. Trudno wyjaśnić blokowanie dostępu do wyników badań, z powodu tak małego odsetku kosztów.
Zamiast tego, środki przeznaczone na koszta redakcyjne mogą pochodzić na przykład z opłat wnoszonych przez autorów, którzy z kolei mogą je przerzucić na sponsorów badań. Sponsorzy nie powinni mieć nic przeciwko temu, wziąwszy pod uwagę fakt, że obecnie płacą za publikacje w bardziej nieefektywny sposób – ponosząc koszta subskrypcji czasopism przez biblioteki uniwersyteckie. Zmieniając model ekonomii na taki, który obciąża kosztami redakcyjnymi sponsorów badań, możemy usunąć pozorną potrzebę ograniczania dostępu. Sporadycznie publikujący autorzy, którzy nie są stowarzyszeni z żadną instytucją czy przedsiębiorstwem i nie mają sponsora swoich badań, mogliby być zwolnieni z opłat za publikację, a koszta przerzucone na autorów instytucjonalnych.
Innym uzasadnieniem dla pobierania opłat za dostęp do publikacji online są fundusze potrzebne na konwersję archiwów drukowanych czasopism na wersje elektroniczne. Ta praca musi być wykonana, ale powinniśmy poszukać alternatywnej drogi jej opłacenia. Takiej, która nie wymaga blokowania dostępu do wyników. Ta praca sama w sobie nie będzie trudniejsza ani bardziej kosztowna. Daremne jest skanowanie archiwów i marnowanie wyniku poprzez ograniczenie dostępu do nich.
Konstytucja USA mówi, że prawo autorskie istnieje, „aby popierać rozwój nauki”. Gdy prawo autorskie utrudnia postęp nauki, nauka musi usunąć prawo autorskie ze swojej drogi.
Późniejsze wydarzenia
Niektóre uniwersytety przyjęły politykę mającą na celu udaremnienie władzy wydawców czasopism. Przykładowo zobaczcie MIT Faculty Open Access Policy. Jednakże silniejsze polityki są potrzebne, jako że ta pozwala autorom na „opt out” (rezygnację).
Rząd USA nałożył wymóg znany jako „otwarty dostęp” do niektórych sponsorowanych badań. Wymaga ono publikacji w pewnym czasie na stronie, która pozwala każdemu zapoznać się z artykułem. Ten wymóg jest pozytywnym krokiem, ale niewystarczającym, bo nie obejmuje wolności do redystrybucji artykułu.
Co ciekawe, koncepcja „otwartego dostępu” w Budapest Open Access Initiative (Budapesztańskiej Inicjatywie Otwartego Dostępu) z 2002 roku zawierała wolność do redystrybucji. Podpisałem tę deklarację, pomimo mojego niesmaku dla słowa „otwarty”, ponieważ istota pozycji była właściwa.
Jednakże, sprawdziły się moje przeczucia co do słowa „otwarty”: prowadzący kampanię na rzecz „otwartego dostępu” porzucali wolność redystrybucji z listy swoich celów. Trwam na stanowisku zawartym na stronie BOAI, ale wiedzcie, że „otwarty dostęp” oznacza coś innego, odnoszę się do niego jako do „swobodnej redystrybucji publikacji” lub „publikacji zezwalającej na tworzenie dokładnych kopii”.
Ten artykuł ukazał się na Nature WebDebates w 2001 roku.